Dobrze czasem, a może na zawsze, zdecydować o trudniejszej drodze. Piękna(nie tylko wizualnie) architektura jest zwykle trudna właśnie, nieoczywista i wymagająca.
– tak zaczęłam moją kartkę z zimowych wakacji.
Drewniany dom stoi na wzgórzu. Samochód zostawia się na dole, przy strumieniu. Dalej można już tylko iść lub jechać terenowym autem. Zimą cięższe bagaże albo zakupy układa się na saniach, ciągniętych przez konia. Droga na górę jest wąska i dość stroma. W śniegu po kolana, dojście do domu zajmuje około dwadzieścia minut. Akurat tyle, by przemyśleć dzień.
Wyraźny zapach obecności zwierząt uderza w progu. Tuż obok, przez drzwi, żyją krowy, koń, kury, kilka łagodnych kundelków i kotów. Zapach ich ciepłych ciał oraz siana miesza się i przenika do domu. Po trzech dniach przestaje być wyczuwalny. Ponownie poczuję go po powrocie do Warszawy, gdy otworzę plecak. Pierwszy raz przywiozłam ze sobą zapach miejsca. A może nie pierwszy, ale na tyle wyraźny, by mój stępiony węch zareagował.
W kuchni jest piec opalany drewnem, od którego robi się gorąco i nad którym można suszyć przemoczone nogawki i buty. Przygasa tylko na parę nocnych godzin. Woda na herbatę grzeje się akurat tyle, że kiedy z dołu dajemy znać, że ruszamy pod górkę, po dojściu czeka na nas gorący, gwiżdżący czajnik. Dokładamy drewna, by nacieszyć się ciepłem.
Z okien domu roztacza się niebywały widok na całe Tatry. Dokładnie na wprost – Morskie Oko – rozpoznaję od razu. W dole – ostre dachy podhalańskich domów, cmentarz na wzgórzu, strumień. I droga, którą pokonywałam przynajmniej raz dziennie.
Żeby to wszystko docenić potrzeba uważności i spowolnienia, zatrzymania się, by wyrównać oddech i spojrzeć w dół. Wielka siła i mądrość kryje się w codziennych rytuałach: rozpaleniu ognia, oporządzeniu zwierząt, przygotowaniu sań, pokonaniu drogi na dół i z powrotem.. Tu jest na nie miejsce. Wszystko inne musi dopasować się do nich. Ciągłość i trwałość wciąż są tu w cenie. Co rano widać jak miasteczko w dolinie budzi się. Jeden, drugi, trzeci, kolejne kominy wypuszczają dym ze swoich pieców.. Każdego dnia tak samo. Podobne, drewniane domy z podobnymi oborami i stodołami, ze stojącymi przed nimi drewnianymi saniami, ciągle naprawianymi raczej niż wymienianymi na nowe.
Więc może zupełnie celowo zrezygnować z ułatwień na rzecz upięknień..? Patrzę na ten skromny dom, stojące tuż obok budynki gospodarskie i niewielką kapliczkę, na pejzaż, w jakim wyrosły – tu mówi się o pięknie..
Slow… spowolnienie. Jedna rzecz w jednym czasie. Pilnowanie ognia, by nie przygasł.
Dodaj komentarz