architektura troski

Iwona Kalenik

Kategoria: książki o architekturze

  • Dotyk materii

    Dotyk materii

    Kiedyś, razem z Agnieszką Szeffel – filmoznawczynią, którą poznałam w gdańskim studium podyplomowym architektura + dialog, redagowałyśmy blog „struktura pozioma”. Wciąż można go przeglądać, choć nasza działalność została zawieszona i podsumowana w ostatnim wpisie. Piszę o tym dlatego, że miałyśmy wtedy pomysł gromadzenia zdjęć dokumentujących jak mieszkają architekci. Powstał niewielki zbiór fotografii.

    A ja dziś zastanawiam się jak wygląda dzień architekta. Czy budzi się rano i zerka na listę spraw, które musi „odhaczyć”? Czy ma czas na „studia”, lektury, spotkania z innymi architektami, twórcami, artystami? Czy znajduje w swoim dniu pracy czas, by zanurzyć się w tekstach teoretyków lub filozofów? A może tego zupełnie nie potrzebuje?

    Mój dzień zaczynam od zrealizowania przynajmniej jednego z zaplanowanych zadań. Koło południa robię przerwę i wyciszam telefon na godzinę. To moje spotkanie z tymi, od których mogę się czegoś nauczyć. Sięgam wtedy po książki albo słucham wykładu w internecie. Bardzo lubię ten czas.

    Jakiś czas temu sięgnęłam po książkę Juhaniego Pallasmy „Oczy skóry” (wydaną w języku polskim pierwszy raz przez Instytut Architektury w 2012r.), którą podsunęła mi pewna humanistka. A ponieważ od dłuższego czasu przyglądam się zagadnieniu bliskości i dotyku, książka wydała mi się warta uwagi.

    Usiadłam więc wygodnie, w miękkim kawiarnianym fotelu, otulona zapachem mielonej kawy, mając przed sobą perspektywę chwili spędzonej z książką, której nie znałam. Chwilę wcześniej kupiłam ją w pobliskiej księgarni, jak zwykle wąchając strony i głaszcząc okładkę, na której zawsze poszukuję dodatkowych wrażeń (tak, jestem „maniaczką” w kwestii kontaktu z papierem). Pomyślałam, że przejrzę ją na razie pobieżnie, chwytając wzrokiem co ważniejsze tezy, a głębszą lekturę pozostawię sobie na wieczór.

    Zamówiłam więc duże caffe latte i niewielkie, pachnące ciastko z żurawiną, które idealnie trzaskało mi w ustach przy przegryzaniu. Zamoczone w kawie nie rozmiękało zbyt szybko, pozwalając mi delektować się jego zmieniającą się konsystencją i aromatem suszonych owoców. Fotel, w którym siedziałam, miał przetarte podłokietniki, z których wystawały „wąsy” nitek. Byłam ciekawa co Pallasmaa, o którym usłyszałam od humanistki, pisze o tematach mi bliskich. Jak to się dzieje, że tekst traktujący o architekturze budzi takie zainteresowanie wśród nie-architektów?

    Książka, którą trzymałam w ręku, miała niewiele obrazów. W przeciwieństwie do wielu albumowych wydań poświęconych architekturze, zawierających wystudiowane fotografie budowli, zwykle pozbawionych ludzi i fotografowanych niczym portrety, bez kontekstu. W podejściu wielu projektantów, ale również „odbiorców”, architektura stała się kolejnym obrazem do oglądania, wykluczającym bliskość, dotyk. Zupełnie jak wystudiowane twarze supermodelek. To znamienne jak bardzo skupiamy się na obrazach, w jak wielkim ich strumieniu zanurzamy się każdego dnia, rozpoczynając spotkanie ze światem od dotknięcia ekranu smartfonu. Spojrzenie w okno zastępuje spojrzenie w jego elektroniczną reprezentację i informację o sytuacji za nim.

    Wzrokocentryczne postrzeganie świata zubaża nasze doświadczenie bycia w nim w pełni. Tymczasem, jak pisze Pallasmaa, to widzenie peryferyjne, a nie skupiony wzrok, może nas naprawdę zanurzyć w „ciele” świata. Ta teza wydaje mi się bardzo trafna i głęboko przekonująca. Przymknęłam więc oczy, by przez chwilę spróbować być, a nie tylko patrzeć, by wiedzieć, a nie tylko widzieć. Zapach kawy, głosy przyciszonych rozmów mieszających się z subtelnym swingiem z Rio, płynącym z głośników, wreszcie wygodne oparcie fotela, pozwalające oprzeć głowę.. – ile cech miejsca można wydobyć jeśli tylko na moment „wyłączy” się wzrok i skupi na odczuwaniu atmosfery miejsca!

    Czytałam dalej, zagłębiając się w tezy autora i coraz bardziej byłam przekonana, że to, czego pozbawia się współczesna architektura, to właśnie atmosfera, rodzaj genius loci, za którym tęsknotę koimy wybierając się na spacery wąskimi uliczkami starych miast. To w ich chropowatościach, zadrapaniach, bliznach i śladach poszukujemy tego, czego nie ma w najdokładniej zaprojektowanych „ikonicznych” budynkach, olśniewających wymyślnymi formami czy błyszczącymi elewacjami. „Starchitekci”, tworzący budynki do oglądania i zachwycania się technologicznymi możliwościami i mocami obliczeniowymi nowoczesnych komputerów wykorzystywanych w procesie projektowania, jakby zapomnieli, że ludzkie doświadczenie przestrzeni budowane jest przez wiele zmysłów, a proste, subtelne zetknięcia z materią pozostają w pamięci na dłużej.

    Osobiste doświadczenie bycia w przestrzeni, zanurzenia się w niej, fizycznego dotknięcia zwraca nas ku pierwotnym doświadczeniom. To właśnie dotyk jest najwcześniej rozwiniętym zmysłem, pozwalającym na pierwszy kontakt ze światem i poznawanie go oraz bycie w nim do końca, nawet kiedy zabraknie wzroku. To jedyny zmysł, którego nie można stracić, i który, w przeciwieństwie do wzroku, nie potrzebuje odpoczynku.

    Filiżanka, na której dnie widziałam już tylko resztki spienionego mleka zmieszanego z kawą, wystygła. Okruchy ciastka układały się w nieznany gwiazdozbiór na drewnianym niebie stolika. Telefon, który wyciszyłam, bezpardonowo świecił ekranem informując mnie, że powinnam odebrać. Zbyt mocno lubię moje poranki z myślicielami i teoretykami architektury. Tym razem przedłużyłam moje spotkanie z książką tak, by przeczytać jak najwięcej. W kawiarni zrobiło się tłoczniej. Zamknęłam więc książkę, wsuwając paragon pomiędzy strony, do których chciałam ponownie powrócić. Spojrzałam przez okno w kierunku ulicy, skąd dochodził szum deszczu, mieszający się teraz z kawiarnianym swingiem. W myślach zostały mi słowa Pallasmy:

    „Prawdziwą miarą jakości miasta jest to, czy ktoś może sobie wyobrazić, że się w nim zakochuje”

  • Myślenie architekturą*

    Są takie myśli, które ujawniają się jako własne, jakby wydobyte na powierzchnię, wyartykułowane, dopiero wtedy, kiedy się je „obudzi” przeczytanym tekstem albo usłyszaną wypowiedzią. Dziś miałam taki rodzaj olśnienia. Zdarza mi się to naprawdę rzadko, ale uwielbiam te chwile.

    Dziś rano, przeczytałam w Focus.pl(korzystając z linka podrzuconego przez LabLife), rozmowę z psychologiem poznawczym Jim’em Davis’em, w której przytacza swoje doświadczenia z „oswajaniem” niezrozumiałych, a nawet nielubianych dziedzin. Davis mówi:

    Nigdy nie przepadałem za poezją. Podczas studiów na Uniwersytecie Carleton zapisałem się jednak na poniedziałkowe wieczory pisarskie – tworzyłem wówczas krótkie opowiadania, lecz większość uczestników była poetami. Zacząłem intensywnie analizować ich utwory. Ku mojemu zaskoczeniu, po włożeniu wysiłku w zrozumienie wierszy szalenie je polubiłem – przynajmniej te konkretne, które analizowałem. Podobny mechanizm zachodzi moim zdaniem w muzeach. Na początku nie wiemy, czego szukamy w obrazie, co koresponduje z naszymi potrzebami. Żeby zacząć fascynować się malarstwem, musimy zrozumieć jego sens dla nas, w konkretnym momencie naszego życia. Uważam, że każdy z nas – jeśli włoży wysiłek, przejdzie do kolejnego etapu – jest zdolny cieszyć się wierszem lub obrazem. 

    Czy to nie ciekawe w kontekście architektury? Mam wrażenie, że przez swoją złożoność, jest najtrudniejsza do zrozumienia. Nie posługuje się tekstem, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni. Nie jest zamkniętym w ramie obrazem. Nie ma początku i końca, jak muzyczny utwór czy film. Jednocześnie ma wszystko to, co obecne jest w innych dziedzinach sztuki. Dobrej architekturze warto poświęcić czas, czasami wrócić w to samo miejsce kilka razy, skupić się i być uważnym. Oczywiście jest wiele budynków, które pozostaną niezrozumiałe, przez to, że po prostu są złe, ale nie będę się na nich skupiać, szkoda czasu. Czasami warto posłuchać twórcy, architekta. Jeden z moich ulubionych – Peter Zumthor – wyciszony, skupiony niczym mnich – opowiada o swojej pracy, o metodzie dochodzenia do rozwiązań i decyzji projektowych:

    Zumthor mówi o zrozumieniu miejsca i czasu. Dobra (prawdziwa) architektura powstaje tylko wtedy, gdy nie jest realizacją wyobrażonego obrazu, ale wynikiem dogłębnego, uważnego skupienia na miejscu, w którym ma zaistnieć. To nieustanne zadawanie pytań i poszukiwanie odpowiedzi w tym, co jest.

    *”Myślenie architekturą” to tytuł książki Petera Zumthora, wydanej przez Wydawnictwo Karakter.

  • Architektura szczęścia

    Architektura szczęścia

    To jedna z książek, które czyta się jednym tchem, które zabierają wieczór i wygrywają z filmem. Alain de Botton – autor książek o wszystkim, eseista, ma w swoim dorobku niezwykłą książkę – „Architektura szczęścia”.

    OLYMPUS DIGITAL CAMERA

    Czyta się ją świetnie, bo jest napisana tak jakby była zapisem opowieści, a nie naukowym referatem – nie jest nim w istocie, to raczej długi esej o architekturze. Alain de Botton nie odkrywa nic nowego, ale opierając się na istniejącej od lat idei sprzeciwu wobec „wyczyszczonej” z detalu, treści i znaczeń, niemej architektury, snuje opowieść o tym, co mogą „mówić” budynki i podkreśla wagę kulturowego tekstu jakim jest architektura. Z czułością pochyla się nad detalami, fakturami, subtelnymi gestami budynków, właściwie pomijając kwestię ich funkcji – i tu jest mi niezmiernie bliski. Dobra architektura potrafi przetrwać(sustainable w dokładnym tłumaczeniu to nie-zrównoważona, ale właśnie „zdolna do przetrwania”.. – to tak na marginesie), zachwycać i wzruszać.

    Książka dla wszystkich, którym bliskie są idee SLOW, spowolnienia i uważności. Alain de Botton zaprasza bowiem na spokojny spacer uliczkami wielu miast, gdzie z uwagą przygląda się budynkom i odczytuje ich znaczenie. Dla mnie – jedna z tych książek, w których najwięcej zaznaczam, by zapamiętać.

    Dla niecierpliwych – wykład Alain de Botton’a, wygłoszony w Gresham College w czerwcu 2008r. Do obejrzenia, posłuchania i poczytania.