architektura troski

Iwona Kalenik

Tag: dom

  • Lapidarium

    Lapidarium

    Architektura, która wywołuje pragnienie przebywania w jej otoczeniu lub w niej samej, onieśmiela i wzrusza. Trochę jak mały przedmiot, pamiątka, kamyk, którego nie sposób wyrzucić, bo kontakt z nim, zapach, dotyk wywołują jakieś wspomnienie. W niektórych domach są specjalne miejsca, zwykle półki, czasem pokrywa pianina albo celowo przygotowane szafki, w których ustawiane są „lapidaria” – przywiezione z podróży, otrzymane albo znalezione obiekty, zwykle niepowiązane ze sobą żadnym kryterium poza (nie)wielkością. Jedyne, co je ze sobą łączy to wspomnienia ich właściciela.

    Architektury nie da się jednak zmieścić w dłoni. Być może dlatego tak bardzo jest fotografowana, bo to jedyny sposób na zachowanie wspomnienia. Ale czy naprawdę jedyny? Może właśnie pisanie o niej, a w zasadzie o sobie w niej, o emocjach, jakie wywołuje bądź nie, byłoby dobrym sposobem na zachowanie wspomnień?  O tym już wkrótce…

    Ale wróćmy do lapidariów i drobnych rozmiarów.

    John Soane, angielski architekt, żyjący na przełomie XVIII i XIXw. potraktował swój własny dom jak laboratorium architektoniczne, nieustannie je zmieniając, dostosowując do jego zmieniających się potrzeb wynikających z zamiłowania do kolekcjonowania. Kolekcjonował artefakty, antyczne lapidaria, odlewy, fragmenty zdobień, marmurowe i gipsowe rzeźby, ale również rysunki, szkice i malarstwo. Pozornie chaotycznie ustawione, wypełniają obecnie absolutnie każdą przestrzeń domu, na schodach, półkach, gzymsach.

    Ten niepozorny dom – muzeum przy Lincoln’s Inn w Londynie, nieśmiałym gestem zaprasza do środka. Jego fasada nieco odróżnia się od pozostałych – jest jasna, ale i podwójna. To wynik przebudów i zmian, jakich dokonał architekt.

    Dlaczego o tym piszę? Otóż, to jedno z miejsc, z których nie chce się wyjść. To szkatułka wypełniona pasją właściciela. Cały dom jest wielkim dziełem sztuki, mieszczącym w sobie kolejne, mniejsze, a jego ciasna organizacja zmusza do powolnego tempa pozwalającego przyglądać się dokładnie artefaktom. To zadziwiające miejsce, w którym ma się poczucie bycia jednocześnie wewnątrz i na zewnątrz architektury, w środku i obok.


    Fotografia autorstwa stu smith pochodzi z jego strony.

    Więcej fotografii z Sir John Soane’s Muzeum.

    Licencja creative commons: Attribution-NoDerivs 2.0 Generic (CC BY-ND 2.0)

  • Laboratorium

    Laboratorium

    W popołudniowym upale, zmęczona wcześniejszą wędrówką, zeszłam kilkaset metrów w dół drogą, by dotrzeć do domu-zameczku – historyzującej, neorenesansowej budowli. Czyli w rejony architektoniczne, które zwykle omijam szerokim łukiem. W dodatku o jego mieszkańcu nie wiedziałam nic. Może powinnam? W końcu to noblista. Tyle, że niemiecki. I z literatury. Ale ponieważ akurat trafiłam na “darmowe wtorki” postanowiłam wejść i znaleźć w tym “zameczku” coś dla siebie.
    Nie oceniaj po pozorach, mylą… – przypomniałam sobie znaną prawdę, kiedy weszłam do środka. Choć sam wygląd wnętrza zupełnie mnie nie zaskoczył.
    Wnętrza sal domu wypełniają pamiątki po pisarzu, jego portrety, popiersia, rękopisy, książki, nawet odlew dłoni. Ale to, co mnie poruszyło od razu to fakt, że miał w domu dwa miejsca związane ze swoją twórczością. Jedno nazywał LABORATORUM(łac. laborare = ‘pracować’), a drugie OBSERWATORIUM( (n.łc. observatorium od łc. observator ‘ten, który obserwuje’ od observare ‘baczyć, oglądać’). Pierwsze jest gabinetem, w którym pisał, z biurkiem ustawionym tak, by widzieć kominek i wejście. Drugie to przestronna sala na piętrze, z dużymi oknami pozwalającymi podziwiać otaczający ogród i góry w oddali.
    O! – pomyślałam – to jest coś! Wspaniała idea warta przemyślenia. Miejsce do pracy twórczej, pozbawione rozpraszających bodźców z zewnątrz (biurko stojące “tyłem” do okna), pozwalające na maksymalne skupienie i codzienną żmudną pisarską pracę. I miejsce piętro wyżej – do patrzenia, zastanawiania się, rozmyśleń, które nie muszą być zwieńczone “dziełem”, ale nieść inspirację. Ciekawe, że obie czynności dostały dla siebie odpowiednie przestrzenie, specjalnie zaprojektowane. Wertuję w myślach katalog obrazów pracowni artystów, rzemieślników czy architektów i zastanawiam się na ile ta idea jest powszechna.. Nie tylko na poziomie przestrzeni fizycznej, ale też “mentalnej”. Czy te dwie sfery mieszają się czy są jednak rozdzielone? Czy jest czas i miejsce na zastanawianie się, niespieszne patrzenie, poszukiwanie idei, czytanie filozofów, oglądanie pięknych filmów czy słuchanie wzruszającej muzyki? A potem, mierzony osobo, w osobnej przestrzeni, czas na pracę twórczą? Na ile ważne jest dla twórców(mam na myśli głównie architektów) tego rodzaju rozdzielenie? A może nie potrzebują go w ogóle?
  • HAUS FÜR JULIA UND BJÖRN – dom marzeń

    HAUS FÜR JULIA UND BJÖRN – dom marzeń

    Kiedy zobaczyłam ten dom na jednym z portali architektonicznych, powiedziałam: „Dom marzeń…”. Jestem pod jego urokiem cały czas i pewnie długo żaden inny nie zmieni mojego upodobania. Ale być może nie chodzi o sam dom ile o to, JAK zaprojektowano ten dom w tym konkretnym miejscu. Napisałam do architektów, którzy zaprojektowali dom – Innauer-Matt Architekten, żeby dowiedzieć się o nim nieco więcej.

    IMA_HBJ 01_Adolf Bereuter-001
    HAUS FÜR JULIA UND BJÖRN projekt: Innauer-Matt Architekten foto: Adolf Bereuter

    Jest w nim coś niezwykłego… Ten nowy dom, usytuowany na końcu niewielkiej wsi, jest wtulony w pochyłość terenu i wykorzystuje obecność dwóch dużych drzew – lipy od wschodu i orzechowca od zachodu, na które otwiera się dwoma tarasami. Wejście, wjazd do garażu i sypialnie, wraz z antresolą, znajdują się na poziomie ulicy, zaś cała strefa codziennych aktywności – gotowania, jedzenia i wypoczywania – na najniższym poziomie i otwiera się wielkim oknem na imponujący widok. „Ażurowa zewnętrzna warstwa budynku spełnia nie tylko funkcję ochrony przed warunkami atmosferycznymi” – mówią Sven Matt i Markus Innauer – „ale jest przede wszystkim „ubraniem” budynku, subtelną dekoracją, starannie tkaną sukienką, która zarówno odsłania, jak i ukrywa to, co pod spodem.” Idealnie wpasowuje się w okolicę, nie dominując nad otaczającym krajobrazem.

    Wnętrze obu poziomów wyraźnie podzielone jest wzdłuż ścianami, w których znajdują się nisze na szafy. To przestronne wnętrze sprawia wrażenie bardzo przytulnego i kameralnego. Nisza do relaksu, czytania czy posiedzenia jest zapieckiem. Z pewnością jest w niej ciepło, bo w ścianie kryje się kominek, dostępny od strony jadalni, który również ogrzewa wodę. Wszystkie meble i podłogi wykonano z drewna świerkowego z pobliskiego tartaku, a pozostałe powierzchnie – ręcznie, w postaci tynku wykonanego na miejscu z marmurowego proszku. Nie ma w tym budynku żadnej obcości, zgrzytu, który zniechęcałby mnie do wejścia. Jest idealny w krajobrazie zachodniej Austrii, w tamtej wsi, z tamtym widokiem za oknem.

    Dziękuję za udostępnienie zdjęć i dokumentacji projektu pracowni Innauer-Matt Architekten.