architektura troski

Iwona Kalenik

Tag: spotkanie

  • Z bliska

    Z bliska

    Stare miasta nie są wygodne, nie są łatwe. Wymagają uważności i spowolnienia. Często w ich centralnych częściach nie można poruszać się samochodem, a kamienne posadzki nie nadają się na szpilki. Tu nie ma mowy o pośpiechu. Wąskie uliczki wymagają niepisanej umowy między mieszkańcami, opartej na dyskretności. Wszystko jest tak blisko siebie, a jednak pozostaje ukryte, niedostępne. Kontakt z architekturą w takich miastach jest jak patrzenie przez wąskokątny obiektyw (swoją drogą wąskokątne obiektywy nazywa się często portretowymi). Długa ogniskowa pozwala na bardzo dobrą jakość obrazu, ale dość wąski kadr.

    W szerokich przestrzeniach wielkich miast wszystko jest widoczne i nachalnie domaga się uwagi. Nie pamiętam kiedy fotografowałam nowoczesną ulicę. Całkiem niedawno natomiast nie mogłam oderwać oczu od starych, podniszczonych ścian w niewielkim miasteczku, pełnych śladów, zakamarków, delikatnych deformacji. Idąc coraz wolniej delektowałam się tą spokojną, skromną przestrzenią.

    Jutro będę rozmawiać z grupą studentów z Pracowni Projektowania Wnętrz Miejskich w gdańskiej ASP na temat…miłosnego spotkania. Inspiracją do tego seminarium jest tekst wykładu “Dotyk i pieszczota. Subtelne terytoria architektury dialogicznej” (2003) Jacka Dominiczaka, architekta i autora teorii dialogiczności w architekturze, opublikowany w antologii Adama Budaka “Co to jest architektura?” (wersja skrócona wykładu do przeczytania > tutaj)

    Co mają wspólnego stare miasta z erotyką?

    Gdy spojrzysz na stare miasta południowej Italii, zobaczysz, że ich architektura potrafi budować erotykę przestrzeni specyficznym bezwstydem. Te miasta jakże niezwykle porywają nocą, gdy ręką wyczuwasz zaledwie nierówności przeciwstawnych murów, dotyk dwóch różnych ścian, a ich odległość pozwala ci widzieć jedynie fragmenty załamań, oświetlone lampą schody, tarasy, które usiłują zrównać swoje połamane upływem czasu posadzki.  (Jacek Dominiczak)

    / źródło obrazów: Google Street View

     

  • Pragnienie spotkania

    Pragnienie spotkania

    Sztuki wizualne podejmują temat bliskości i spotkania. W filmie, statycznej fotografii czy malarstwie temat ten obecny jest od zawsze i wydaje się być niewyczerpanym. Analizując filmowe obrazy przedstawiające temat bliskości, dotyku, pragnienia, spotkania łatwo dostrzec, że budowane są w podobny sobie sposób. W ich strukturze obecne są „ciasne” kadry, bliskie ujęcia, kręcone w niewielkich przestrzeniach, wnętrzach, przenikniętych ciepłymi barwami, małymi i intymnymi. Ale i sama opowieść nasycona jest pragnieniem spotkania, często niemożliwym do spełnienia, wręcz dramatycznym. Historie te poruszają i zostają w pamięci na długo.

    Lost in translation
    „Lost in translation” (reż.Sofia Coppola, 2003)

    Te piękne obrazem i treścią filmy, przepełnione są emocjami, dotykają tematu pragnienia, ale też zostawiają odbiorcy niedopowiedzenie i tajemnicę. Te filmy chce się oglądać i odczytywać na nowo przez pryzmat własnych doświadczeń, wspomnień, emocji.

    Czy zatem w podobny sposób można projektować i budować miasto? Jak architektura może „mówić” o pragnieniu spotkania? Czy można znaleźć miejsca, które w mieście będą o nim mówić najsilniej? Skoro architektura jest sztuką i stanowi o tym czym jest miasto, formując place, ulice, zaułki, będąc jego „treścią”.. hmm..

    Wciąż mam w głowie analizy Camillo Sitte, o których wspominał Christopher Alexander w „Języku wzorców”, a o których pisałam w jednym z poprzednich wpisów. Nie ma w Rzymie kościoła, który nie dotykałby innej budowli. Właściwie, poza Forum Romanum, trudno o osobne budowle. Znamienne.. Zwarte, ciasne miasto, jedno z najpiękniejszych jakie widziałam. Niepozbawione zieleni, za to z jasno wytyczonymi granicami pomiędzy przestrzenią prywatną, za zamykanymi bramami, w dziedzińcach podwórek, a publiczną, w której pełno kawiarni z wystawionymi na chodniku stolikami…Funkcjonalizm pozbawił nas prawa do prywatności, fundując system rozlanych niczyich przestrzeni, oderwanych od właściwej tkanki miasta, których nikt poza mieszkańcami nie ogląda i nie odwiedza.

    Rzym

    Gdyby więc powrócić do idei stopniowego narastania miasta, do zasady w której wartością jest kontynuacja, a nie bycie osobnym..? Gdyby zająć się tymi wszystkimi nienaturalnymi pustkami wewnątrz struktury miasta, wypełniać je, nadawać kształt miejskim wnętrzom tworząc pierzeje, „przytulając się” do tego, co istnieje, zamiast „nawiązywać poprzez kontrast”..? To wymaga pokory i okiełznania potrzeby odróżnienia się. W tym jednak tkwi, w moim odczuciu, kwintesencja toż-samości.

    Przypomniał mi się stary dowcip o koszeniu trawy. Pewien Polak dopytywał Anglika o sekret gęstych trawników. Mówił, że, tak jak w Anglii, kosi i nawadnia co dwa tygodnie, ale efekty na razie ma mizerne. Anglik popatrzył z politowaniem na Polaka i odpowiedział: „Miły panie, my nawadniamy i kosimy co dwa tygodnie, ale od trzystu lat…”.