architektura troski

Iwona Kalenik

Tag: ulica

  • Miasto pod stopami

    Miasto pod stopami

    Mam okazję uczestniczyć w zajęciach prowadzonych w gdańskiej ASP przez Monikę Zawadzką – architektkę i antropolożkę. Monika pisze o placach i ulicach i zagłębia się w badanie materii miejskości. Pierwsze zadanie studenckie polegało na przyjrzeniu się, intensywnemu zaobserwowaniu i zanotowaniu cech jakiegoś miejskiego fenomenu. Wybrałam podłogi. Te w obrębie Nowego Miasta w Warszawie ze względów czysto praktycznych, bo blisko. Zupełnie celowo i z premedytacją wybrałam patrzenie pod nogi, bo zwykle patrzę na to, co w górze i nie dostrzegam „dołów”. Zauważyłam, że większość moich zdjęć miast to kadry pozbawione podłogi, za to z dużą ilością gzymsów i dachów.

    Wybrałam się na spacer po deszczu, było zimno, koniec marca. Podłogi ulic były jeszcze mokre, a ich blask oślepiał. Parę godzin później były już suche i wyglądały zupełnie inaczej. Czy projektanci zastanawiają się nad takimi sprawami? Zwykle konkursowe projekty przedstawiają budynki lub miejskie wnętrza skąpane w letnim słońcu, wypełnione krągłymi od liści drzewami. W Polsce pora ciepła trwa dokładnie tyle samo co zimna, ale ta druga źle się prezentuje na konkursowych planszach i tym samym ulatuje ze świadomości.

    Tymczasem wpatrywałam się w podłogi ulic Nowego Miasta, notowałam własne odczucia i wrażenia. Taki spacer, z nastawieniem na „wyłapywanie” konkretnych zjawisk jest arcy-ciekawy i zapada w pamięć. Przypominam sobie posadzkę dominikańskiego kościoła Św.Jacka, do którego weszłam.. Wyłożona jasnymi i ciemnymi płytami kamiennymi, o wyraźnej porowatości i uszkodzeniach. Mocno zarysowana i zmatowiona. Przesuwając butami po podłodze wyczuwałam piasek, którym była przybrudzona. Podłoga sprawiała wrażenie jasnej, może przez biel ścian i sufitu tego wnętrza i mocne światło, które przebijało się przez witraże. Oświetlona światłem słońca podłoga przybierała prawie jednolity odcień, lekko raziła, ale nie oślepiała. Słychać było każdy krok osób noszących buty z twardymi podeszwami lub na obcasach.

    Takie obserwowanie miasta pod kątem jednego fenomenu, jakim się jawi, jest jak nastawienie się na jeden zmysł. Wtedy wszystko odczuwa się ze zdwojoną siłą, na zupełnie innym poziomie. A po jakimś czasie, we wspomnieniu, powraca z zadziwiającą siłą detalu.

    Miejskie podłogi mogą mówić więcej niż byśmy się spodziewali. Podobnie jak domowa, również miejska, podłoga może nosić ślady historii, jaka się wydarzała. Lubię te połatane, pocerowane podłogi, z bliznami – śladami, że coś tu było, coś stało. W Berlinie można gdzieniegdzie zobaczyć ślady muru. Bardzo to poruszające. W Warszawie, na jednej z głównych ulic, Alei Solidarności, zaznaczono ślady dawnego usytuowania kościoła Narodzenia Najświętszej Marii Panny, który został przesunięty(!!!) na potrzeby poszerzenia ulicy. Ale takich „pamiątek” jest więcej. A jeśli tylko spojrzy się pod nogi albo, w ciepły dzień, zdejmie buty i poczuje stopami ciepło ogrzanej słońcem kamiennej posadzki, można dowiedzieć się więcej o mieście…

  • Na szerokość ramion

    Na szerokość ramion

    Najwęższe uliczki południowoeuropejskich miast bywają tak ciasne, że można dotknąć ich ścian(tak, ulice mają ściany, to nie pomyłka) kiedy rozłoży się szeroko ramiona. W takich uliczkach okna są naprawdę blisko, naprzeciw siebie. A między małymi balkonami często rozpostarte są sznurki, służące do suszenia bielizny. Można wiec czasami dobitnie poczuć zapach gotowanej zupy, usłyszeć strzępki rozmów czy wręcz zobaczyć intymne skrawki rodzinnego życia.

    Mieszkałam kiedyś ponad miesiąc w Turynie, w kamienicy, która miała maleńki dziedziniec, ciasno otulony oficynami. Była to ciepła pora roku, większość okien była otwarta. We Włoszech okna mają okiennice, więc, jeśli trzeba osłonić się przed słońcem, albo spojrzeniami – można mieć nadal otwarte do wewnątrz okna wpuszczające powietrze, ale przymknięte okiennice… No więc te okna wychodziły na siebie. Duże, wysokie, z każdego mieszkania po trzy albo cztery, na każdym z czterech pięter. W pierwszym tygodniu nie mogłam przestać wpatrywać się w nie niczym wścibska sąsiadka. Czułam, że jestem naprawdę blisko tych ludzi. W każdym mieszkaniu działa się odrębna historia, która czasami, w przypływie emocji, wylewała się na balkon lub dziedziniec, co jednak nie budziło większego zainteresowania pozostałych sąsiadów. Dość szybko zrozumiałam, że tego typu przestrzenie rządzą się swoimi niepisanymi regułami. Nie było mowy o „zaglądaniu sobie w okna”. Mieszkania „uzbrojone” były jakby kurtyną ze świadomości mieszkańców, którzy, doświadczeni dzieleniem wspólnej ciasnej przestrzeni, szanowali prywatność innych i tego, co za okiennicami. Nie trzeba było dużych odległości, by czuć się prywatnie. Sama to odczułam dość szybko. Moje zainteresowanie tym, co za oknami innych wynikało z tego, że zawsze mieszkałam w domach, za płotem, za firanką. Jednak szybko osłabło. Inni, ku mojemu zdumieniu, zupełnie nie interesowali się tym, co aktualnie gotuję czy oglądam.

    Piszę o tym dlatego, że architektura daje tę ogromną wartość jaką jest odczucie prywatności, generowane przez mur, ścianę, grubość materii. To za ścianą jesteśmy „u siebie”, mimo, że to ledwie dwadzieścia czy czterdzieści centymetrów od przestrzeni dostępnej dla wszystkich. W dużo mniejszym stopniu daje tę prywatność cienka, szklana przegroda.. Brak ścian, openspace, przestrzenie niczyje w miastach, wytwarzają dziwne uczucie bycia nie-wiadomo-gdzie, bo ani wewnątrz, ani na zewnątrz, już nie publicznie, a jeszcze nie prywatnie. Chciałabym napisać: potęga muru! Byłby niezły tytuł.. Jednocześnie w tej ścianie tkwi wielki potencjał fasady, która przynależąc do zewnętrza jest odpowiedzialna za jego jakość. Dobrze to widać kiedy buduje się makietę budynku. Kiedy pamięta się o grubościach, a nie składa elewacje z cienkich kartek brystolu, okazuje się, że ściana staje się wręcz „przestrzenią do przebycia” między wnętrzem a zewnętrzem, dającą możliwość kreowania nisz, wnęk, otworów o odpowiednich proporcjach i kierunkach.

    Uwielbiam ściany, do których można się zbliżyć, poczuć ciepło nagrzanego słońcem kamienia, zobaczyć jak się starzeją, jak odciska się na nich historia. Uwielbiam ściany, w których można zobaczyć coś więcej niż własne odbicie..