architektura troski

Iwona Kalenik

Tag: miejsce

  • Tak mało

    Tak mało

    Tak mało powiedziałem.
    Krótkie dni.

    Krótkie dni,
    Krótkie noce,
    Krótkie lata.

    Tak mało powiedziałem,
    Nie zdążyłem.

    Serce moje zmęczyło się
    Zachwytem,
    Rozpaczą,
    Gorliwością,
    Nadzieją.

    Paszcza lewiatana
    Zamykała się na mnie.

    Nagi leżałem na brzegach
    Bezludnych wysp.

    Porwał mnie w otchłań ze sobą
    Biały wieloryb świata.

    I teraz nie wiem
    Co było prawdziwe. *

     

    *Czesław Miłosz, Tak mało

    Usłyszałam ten wiersz kilka lat temu. W formie muzycznego utworu, w wykonaniu Anthonego Miłosza. To jeden z tych tekstów, które można recytować na zalanym porannym, letnim słońcem placu małego miasta. W ciszy, harmonii i spokoju, których tak brakuje.

    Przypomina mi się maleńkie miasteczko w południowej Francji. Niewiele ponad 150 mieszkańców, więc pewnie można by na pisać „wieś”. Piszę jednak „miasteczko”, bo domy były ze sobą połączone, tworzyły wyraźne cztery uliczki, zbiegające się w placu, na którym stał kościół i mała fontanna. Kościół niewiele różnił się od domów, jedynie dając znać dzwonnicą o swojej roli. Ciemność pochmurnego wieczoru nie pozwalała dostrzec, że miasteczko przytulone jest do gór i całe zbudowane z jednego rodzaju kamienia. Jedyne co wyróżnia poszczególne domy to kolor okiennic. Tak mało, tak nic tam się nie działo. Tego wieczoru mały kościół, jak nigdy, wypełnił się po brzegi. Wszyscy mieszkańcy przyszli posłuchać muzyki. Koncert wyśpiewano idealnie od pierwszej do ostatniej nuty. Trzydzieści osób współbrzmiało tak, że każdy z nich odczuwał dreszcz wzruszenia. W tej starej przestrzeni, pachnącej mchem i drewnem wybrzmiała muzyka, która nigdzie indziej już nie brzmiała tak samo. Poruszeni byli wszyscy. I chór i słuchacze. Coś niezwykłego było w tym, tak bardzo zwyczajnym, miejscu.

    / zdjęcia dzięki Google Street View /

    W przeddzień Bożego Narodzenia pytam o skromność i pokorę, w której upatruję ogromnej siły architektury. W świecie skoncentrowanym na obrazach, przepełnionym milionami zdjęć, komunikatów, które mimowolnie przyjmujemy i kolekcjonujemy w pamięci, być może właśnie architektura nie-spektakularna bezgłośnie powie najwięcej i najmądrzej. Może w przestrzeniach o skalach do ogarnięcia, pozwalających poczuć materię możliwe będzie doświadczenie ponadczasowej niezwykłości i mocy architektury, która poza wszystkim tworzy miasto, bo jej zewnętrzność przynależy do przestrzeni publicznej. Budynki-obiekty, tworzone by zachwycać, by wylać słowotok form i znaczeń, skupiają na sobie uwagę niczym operowe divy, potrzebujące orkiestry i chóru, by na ich tle pokazać swój kunszt. Przez moment oczy widzów zwrócone są tylko na nie.

    Jednak wybieram harmonię i równowagę. Skromność i pokorę. By współbrzmieć. I nie zdążyć powiedzieć zbyt wiele.

    Dobrych Świąt!

  • Zobaczyć miejsce

    Zobaczyć miejsce

    Znaczący odcień jaki dzieli słowo „zobaczyć” od słowa „widzieć”, ginie w innych językach – francuskim, włoskim, niemieckim czy angielskim, sprowadzany potocznie do samego widzenia – voir, vedere, albo see, sehen. Tymczasem „zobaczyć” może wyrażać zarówno olśnienie, jak i zrozumienie. Nie traci świeżości szybkiego spojrzenia, a równocześnie oznacza, że po części wiadomo już, na co się patrzy, skoro się „zobaczyło”. *

    * Bohdan Paczowski „Zobaczyć”

    Niedawno przygotowywałam pracę na wystawę doktorantów gdańskiej ASP, poświęconą konkretnemu miejscu – kościołowi Świętego Jana w Gdańsku, taki trochę site-specific. Zastanawiałam się o czym opowiedzieć, co pokazać, co będzie mi bliskie, a jednocześnie oddane miejscu, w którym ma powstać wystawa. Miejsce poznałam już wcześniej. Zrobiło na mnie ogromne wrażenie. To kościół – nekropolia, jak większość w starym Gdańsku. Posadzka „Jana” wyłożona jest nagrobnymi płytami z inskrypcjami o datach, które trudno sobie wyobrazić. Zetknięcie z historią jest odczuwalne w każdym zakamarku.  

    Dokumentacja fotograficzna jest stałym elementem pracy architekta i jednym z najważniejszych źródeł informacji o cechach miejsca. Zwykle jednak sprowadzana jest do wykonania standardowych szerokich ujęć pokazujących jak najwięcej w jednym kadrze i traktowana jest pomocniczo. Jednak zawężenie kadru na etapie dokumentacji może być źródłem inspiracji i nieść dodatkowe, wartościowe treści. Takie zbliżenie się do dokumentowanego obiektu na odległość ramienia, pozwala zobaczyć faktury i wzory ścian, podłóg, odkryć detale, które giną w natłoku informacji gromadzonych na ogólnych fotografiach. Zdjęcia, w których trudno ocenić skalę fotografowanego obiektu, ze względu na brak punktów odniesienia, same w sobie stanowią graficzną kompozycję. Tak dokumentowana architektura przestaje być jedynie obiektem o określonej funkcji, ale zyskuje warstwę łączącą ją ze sztuką: malarstwem, grafiką czy rzeźbą, która pozwala prawdziwie ją zobaczyć.

    Od pewnego czasu, z pełną premedytacją używam aparatu o stałej ogniskowej. To swego rodzaju ograniczenie, bo nie ma funkcji przybliżenia/oddalenia. Jednak dzięki temu trzeba się poruszyć. Podejść bliżej lub zrobić krok w tył, dać czas myśli by wyprzedziła gest.

    Wernisaż wystawy odbył się 6. grudnia. Prace można oglądać do 17. stycznia. Zapraszam! 

  • Okolicznik miejsca

    Okolicznik miejsca

    Mam „swoje” miejsca. Każdy chyba je ma. Szczególne, w których wracają wspomnienia albo widać coś więcej. Zwykło się mówić, że historie dzieją się w jakiś miejscach. Zdarzenia, sprawy, rzeczy, ludzie.. – wszystko to gdzieś lokujemy. Okolicznik miejsca jest zatem w języku bardzo potrzebny. Literatura ocieka, czasami bardzo szczegółowymi, opisami miejsc, w których dzieją się historie bohaterów. Tak, jakby miejsce istniało samoistnie, wcześniej przygotowane pod przyszłe zdarzenia.

    Gdyby jednak spojrzeć inaczej na miejsce? Nie jak na obszar czy punkt odniesienia, ale raczej na to, co konstruowane jest nieustannie poprzez różne aspekty i warstwy – historię, ludzi, architekturę, przyrodę. Miejsca tak rozumiane są bliskie i oswojone oraz pociągają tym, co prawie niewidoczne, nieobecne albo ukryte.. W miastach, które narastają, nietrudno znaleźć miejsca wypełnione treścią. To tam swoje ścieżki wydeptuje miejski „flaneur”. W przeciwieństwie do modernistycznych osiedli-maszyn, stworzonych niczym scenografia, od zera, dla określonej funkcji. Od razu myślę o nie-miejscach, które są przestrzeniami do przebycia, a nie bycia w nich z wyboru.

    Jest taki moment w pracy badacza przestrzeni, w którym po jakimś dokonanym odkryciu, nie można już wrócić do wcześniejszego sposobu patrzenia. Trochę jak z iluzorycznymi obrazkami przedstawiającymi wazon, którego kształt formowany jest przez dwa skierowane ku sobie profile twarzy. Kiedy już je dostrzeżemy, trudno z powrotem widzieć wazon. To bardzo ciekawa zabawa z umysłem. Można tak patrzeć również na miasto poszukując „punktów zaczepienia”, które poprowadzą i pozwolą odkryć coś więcej.