architektura troski

Iwona Kalenik

Tag: Rzym

  • Rzymskie statki i jedna fotografia

    Rzymskie statki i jedna fotografia

     

    Statki, które mijają się nocą,
    w przelocie do siebie coś mówią.
    Daleki znak, syreny zew,
    co znów w ciemnościach się gubią.
    Tak i my w życiu oceanie
    mówimy, a ktoś nas słyszy,
    Spojrzenie tylko, tylko głos,
    tylko znak – potem znów ciemność i cisza.

     

    Henry Wadsworth Longfellow (1807–1882)  (tłumaczenie: Zofia Chądzyńska)

    Ten wiersz wraca do mnie od czasu do czasu. Pierwszy raz „spotkałam się” z nim kiedy byłam jeszcze na początku liceum i nic nie wskazywało na to, że będę zajmować się architekturą. Z resztą, na pierwszy rzut oka to w ogóle nie jest architektoniczny wiersz… Choć, jeśli przyjrzeć mu się dokładniej, zinterpretować inaczej?

    Użyłam go kilka miesięcy temu jako komentarza do wykładu Jacka Dominiczaka, z którym doktoranci gdańskiej ASP spotykali się w ramach przedmiotu zatytułowanego „metodologia badań”. Wykład rozpoczynała przepiękna, niedopowiedziana i bardzo zmysłowa fotografia autorstwa Evy Rubinstein.

    Cały wykład poświęcony był projektowi Pawilonu Polskiego w Wenecji z 2004r, którego Jacek Dominiczak był współautorem (wraz z Dominikiem Lejmanem). To niezwykły projekt, w którym objawiają się idee dialogicznej architektury. Ale to przede wszystkim projekt mówiący o niemożliwości fizycznego dotyku powodowanego statycznością architektury, ale jednoczesnej możliwości nieustannego dialogu, relacji opartej na języku geometrii.

    …Poszukiwałam tej fotografii na majowej wystawie prac Evy Rubinstein w Łodzi. Niestety nie było jej. Nie ma zbyt wielu informacji o niej, trudno o reprodukcje. A jest wyjątkowa.

    A ten wiersz.. Ten wiersz również wrócił do mnie niedawno, kiedy po raz kolejny spoglądałam na rzymskie ulice, w których historię odczuwa się w każdym zakamarku. I nie tylko dlatego, że to po prostu bardzo stare miasto. Ale to miasto, które narasta, nawarstawia się, a mury budynków „widziały” więcej niż niejeden mieszkaniec Rzymu.

    Włoskie miasta mają w sobie coś zmysłowego. Niespieszność, ciągłość, nieustanny dialog z tym, co spotykane. Siedziałam niedawno znów na Piazza di S.Maria in Trastevere w Rzymie i zastanawiałam się jak to się dzieje, że włoskie miasta potrafią przetrwać wieki w niezmiennym kodzie kolorystycznym i materiałowym, choć jeśli dobrze się przyjrzeć każdy budynek jest inny i wyjątkowy na swój sposób? Wypełnione „po brzegi” budynkami wąskie uliczki budzą zachwyt swoją spójnością, pięknymi barwami oświetlanymi południowym światłem. Ulice Rzymu to mieszanka czerwieni, ochr i żółcieni, poprzetykana zieleniami i turkusami okiennic i kremowym odcieniem kamienia, używanego do wszelkich wykończeń i detali. O niemalże jednolicie ceglano-czerwonej Bolonii można przeczytać we wpisie na blogu Travelsfool. To też przykład niezwykłego, bardzo konsekwentnego kodu kolorystycznego dla miasta. Oba miasta, Bolonia i Rzym, „opowiadają” wyglądem o swojej historii. Każda cegła, każdy kamień, ale też każdy kolor ma znaczenie i nie jest przypadkowy. Ciekawe, że współczesne, nowoczesne budynki bardzo rzadko operują kolorem. Są albo białe, albo emanują kolorami użytych materiałów: szarością betonu, brązem drewna, srebrzysto-błękitną przeźroczystością szkła..

    Ten wiersz.. jest o architekturze. O tym, że może dawać sygnały, że może mówić, że może znaczyć…

  • Pejzaż dźwiękowy

    Pejzaż dźwiękowy

    Rzym, Rzym, Rzym…

    Jest w tym mieście coś, co przyciąga. Pisałam już o nim raz, potem drugi. Zatem to jest trzeci wpis, w którym nazwa tego pięknego miasta znów się pojawi. Nie bez przyczyny, bo właśnie odbyłam „rzymskie wakacje”, trzydniowe, we włoskim niespiesznym rytmie spraw, wypełnione dobrą kuchnią i pięknymi obrazami. Niezwykłe jest to, że ta włoska „niespieszność” pozostaje w sferze myślenia o sprawach i codzienności. Jednak zewnętrzność jest ruchliwa, pełna wigoru, gestów, głośna.. Więc tym razem wyczuliłam swój zmysł słuchu, wsłuchiwałam się w dźwięki tego miasta. Zbierałam je używając niewielkiej aplikacji w telefonie.

    12:00 Piazza di S.Maria in Trastevere

    Portret miasta, a właściwie jednego rejonu – Zatybrza(Trastevere), dzięki tej metodzie, zapada mi znów na dłużej w pamięci. Zupełnie jak „fenomenologiczne” spacery, w których skupiałam uwagę tylko na miejskich podłogach. Cały czas mam w głowie odgłosy kawiarnianego gwaru, który, im bliżej wieczoru, narastał, by stać się mieszaniną rozmów, śpiewu, turkotu silników skuterów, na których Włosi przeciskają się pomiędzy tłumem, samochodami, stołami z pamiątkami, by dotrzeć do ulubionego baru i sączyć drinki.

    23:00 Piazza di S.Maria in Trastevere

    Tym razem nie wzięłam ze sobą mapy. Zapomniałam. Pozwoliłam sobie zgubić się, kluczyć ulicami, dać się zaskoczyć widokom. Zbierałam dźwięki i detale.

    Piękna „skrzynka” na listy – kamienna tabliczka z otworem wrzutowym i napisem LETTERE, pomogła mi utwierdzić się w przekonaniu o niezwykłej wartości detalu, rzemieślniczej pracy i ciągłości tradycji. Ale też w tym, że mur nie musi być cienką ścianą, ale rodzajem warstwy, przestrzenią wręcz, o dwóch wyraźnie różnych „twarzach” – jednej zwróconej ku ulicy, respektującej zasady rządzące „publicznym”, ubranej w gzymsy, pilastry, sztukaterie, kolory ustalone wieki temu; oraz tej drugiej, zwróconej w stronę prywatnego podwórza.

    Mury w Rzymie są naprawdę grube. Dają wiele możliwości. Dzięki tej naprawdę pokaźnej grubości, Włosi mogą decydować o intensywności światła, ale też specyficznej „wymiany informacji” pomiędzy wnętrzem a zewnętrzem. Za warstwami ciężkich zasłon, białych firanek montowanych bezpośrednio na ramach okien, przejrzystych szyb, znajdują się głębokie parapety, na których stoją zioła, fikusy i kaktusy, stanowiące dodatkową warstwę „ochronną” przed wścibskimi spojrzeniami. Okiennice albo żaluzje mogą definitywnie odciąć dostęp wszystkich bodźców albo pozostawić jedynie przesmyk dla powietrza. Znów mam ochotę napisać: Ach, potęga muru!

  • Pragnienie spotkania

    Pragnienie spotkania

    Sztuki wizualne podejmują temat bliskości i spotkania. W filmie, statycznej fotografii czy malarstwie temat ten obecny jest od zawsze i wydaje się być niewyczerpanym. Analizując filmowe obrazy przedstawiające temat bliskości, dotyku, pragnienia, spotkania łatwo dostrzec, że budowane są w podobny sobie sposób. W ich strukturze obecne są „ciasne” kadry, bliskie ujęcia, kręcone w niewielkich przestrzeniach, wnętrzach, przenikniętych ciepłymi barwami, małymi i intymnymi. Ale i sama opowieść nasycona jest pragnieniem spotkania, często niemożliwym do spełnienia, wręcz dramatycznym. Historie te poruszają i zostają w pamięci na długo.

    Lost in translation
    „Lost in translation” (reż.Sofia Coppola, 2003)

    Te piękne obrazem i treścią filmy, przepełnione są emocjami, dotykają tematu pragnienia, ale też zostawiają odbiorcy niedopowiedzenie i tajemnicę. Te filmy chce się oglądać i odczytywać na nowo przez pryzmat własnych doświadczeń, wspomnień, emocji.

    Czy zatem w podobny sposób można projektować i budować miasto? Jak architektura może „mówić” o pragnieniu spotkania? Czy można znaleźć miejsca, które w mieście będą o nim mówić najsilniej? Skoro architektura jest sztuką i stanowi o tym czym jest miasto, formując place, ulice, zaułki, będąc jego „treścią”.. hmm..

    Wciąż mam w głowie analizy Camillo Sitte, o których wspominał Christopher Alexander w „Języku wzorców”, a o których pisałam w jednym z poprzednich wpisów. Nie ma w Rzymie kościoła, który nie dotykałby innej budowli. Właściwie, poza Forum Romanum, trudno o osobne budowle. Znamienne.. Zwarte, ciasne miasto, jedno z najpiękniejszych jakie widziałam. Niepozbawione zieleni, za to z jasno wytyczonymi granicami pomiędzy przestrzenią prywatną, za zamykanymi bramami, w dziedzińcach podwórek, a publiczną, w której pełno kawiarni z wystawionymi na chodniku stolikami…Funkcjonalizm pozbawił nas prawa do prywatności, fundując system rozlanych niczyich przestrzeni, oderwanych od właściwej tkanki miasta, których nikt poza mieszkańcami nie ogląda i nie odwiedza.

    Rzym

    Gdyby więc powrócić do idei stopniowego narastania miasta, do zasady w której wartością jest kontynuacja, a nie bycie osobnym..? Gdyby zająć się tymi wszystkimi nienaturalnymi pustkami wewnątrz struktury miasta, wypełniać je, nadawać kształt miejskim wnętrzom tworząc pierzeje, „przytulając się” do tego, co istnieje, zamiast „nawiązywać poprzez kontrast”..? To wymaga pokory i okiełznania potrzeby odróżnienia się. W tym jednak tkwi, w moim odczuciu, kwintesencja toż-samości.

    Przypomniał mi się stary dowcip o koszeniu trawy. Pewien Polak dopytywał Anglika o sekret gęstych trawników. Mówił, że, tak jak w Anglii, kosi i nawadnia co dwa tygodnie, ale efekty na razie ma mizerne. Anglik popatrzył z politowaniem na Polaka i odpowiedział: „Miły panie, my nawadniamy i kosimy co dwa tygodnie, ale od trzystu lat…”.

  • W objęciach budynków

    W objęciach budynków

    DSC06248

    Christopher Alexander w „Języku wzorców” pisze:

    „Przestrzeń zewnętrzna, która jest jedynie „tym co pozostało” między budynkami, w zasadzie nie będzie użytkowana.”

    Alexander określa dwa rodzaje przestrzeni – negatywową, bezkształtną i pozytywową, o określonym, zamkniętym, wyraźnym kształcie, którego granice można choćby częściowo, wyznaczyć. Przywołuje analizy Camillo Sitte, z których wnioski są jednoznaczne jeśli chodzi o wpływ rodzaju przestrzeni na aktywność ludzi. To właśnie przestrzenie pozytywowe, place i placyki tworzące systemy wnętrz, częściowo zamknięte, ale też otwarte na kolejne wnętrza uliczek bądź placów, były najbardziej popularne i odwiedzane. Wspomniany Sitte jednocześnie wskazuje na wiele mówiący przykład budowania ważnych budowli, jakimi były kościoły, w dawnych czasach. Z przeanalizowanych 255 kościołów, tylko 6 jest wolnostojących. Pozostałe, w mniejszym bądź większym stopniu, łączyły się z innymi budynkami. W Rzymie zaś nie powstał żaden(!) kościół, który nie styka się z inną budowlą. Trudno, z resztą, odnaleźć tam inne, poza starożytnymi w obrębie Forum Romanum, budowle, które istniałyby same dla siebie.

    nolli-map

    Plan Rzymu, narysowany przez Nolliego, dobitnie o tym świadczy. Jakże to odmienne od współczesnego myślenia o architekturze, w którym przeważa dążenie do budowania osobnych budynków generujących negatywową przestrzeń, ale za to skupiających niewątpliwie uwagę na swojej formie. Przykład? Biurowe centrum Warszawy ze szklanymi wieżowcami. Nieprzyjazna, wietrzna przestrzeń, którą się przebywa. Byle szybciej, bo nie ma co szukać zaułków, placyków czy przytulnych uliczek, które mogłyby spowolnić rytm kroków. Są za to wysokie, nie do ogarnięcia wzrokiem, budynki, które wieczorem pustoszeją.