architektura troski

Iwona Kalenik

Autor: Iwona

  • Stare miasta

    Stare miasta

    Dziś dla mnie ważny wieczór. Za chwilę, podczas PechaKucha Night Warsaw vol.20, będę miała okazję mówić o tym, czym się zajmuję, nad czym pracuję w Pracowni Projektowania Wnętrz Miejskich w gdańskiej ASP: o mieście, o formie i de-formacji. Tym razem odbywa się w przestrzeni Domu Innowacji społecznych Marzyciele i Rzemieślnicy, co tym bardziej cieszy, bo miejsce jest zacne. Dobry początek lata.

    Wakacje to dobry czas, by zwolnić i spróbować zrozumieć miejsca, w których się jest, które się tylko odwiedza lub dłużej mieszka. Lato sprzyja. Długie dni i dobra pogoda ułatwiają zadanie i zachęcają, by w przestrzeni miasta przebywać. Stare miasta przeżywają turystyczne oblężenie. Ale w każdym z nich można znaleźć ciche zaułki i miejsca, które choćby przez krótką chwilę będą tylko nasze. Ja zwykle szukam miejsc, które pozornie są wyludnione. Po to, by spotkać tam lokalnych mieszkańców i pójść ich śladem, wejść do ich kawiarni czy podążać ścieżkami na skrót.
    No właśnie.. stare miasta. Czy chodzi w nich tylko o to, że są stare? Kiedyś tak mi się wydawało. Lubiłam te odrapane ściany, wytartą posadzkę ulic. I nadal lubię. Dlatego w moich tekstach często znaleźć można odniesienia do materialności architektury, do dotyku, bezpośredniego kontaktu z materią. Ale to nie wszystko..

    To nie w tym kryje się sekret fenomenu starych miast. Jeśli lepiej się im przyjrzeć, uważniej spojrzeć – można dostrzec i zrozumieć na czym polega ich niezwykłość. Wystarczy spojrzeć do góry, na sufit miejskiego wnętrza. Okaże się, że jego krawędzie rzadko kiedy są równoległe, że „niebo” właściwie nigdy nie przybiera regularnego kształtu. Ulice, po gruntownej geometrycznej analizie, okazują się bardzo „krzywe”, trudno o równoległości czy prostopadłości.

    Fasady, mury, ściany miejskich wnętrz – są przestrzenią nieustannej negocjacji, gry nisz, załamań. Nigdy nie są płaskie i przeźroczyste. Zawsze skrzętnie chronią dostępu do prywatności, którą skrywają. To wyraźne rozdzielenie tego co prywatne od tego, co publiczne to jedna z cech miejsc, które przyciągają najbardziej. Ale fasady starych miast są przede wszystkim przestrzenią pomiędzy. Mają swoją grubość, nie są płaskie, nie są przeźroczyste. Można w nich znaleźć wypukłości i wgłębienia, odciski, ślady. Zawsze ich szukam i próbuję rozwikłać ich zagadkę. Czasem odpowiedź przychodzi od razu, czasem nigdy, pozostawiając niedosyt i chęć powrotu.

    Gdyby tak współczesne miasta poszukiwały swojego kodu w deformacji, zamiast piąć się wyżej i wyżej i odsłaniając wszystko co wewnątrz, nie pozostawiając żadnej tajemnicy…

  • Duch miejsca

    Duch miejsca

    Często mówi się o tym, że jakieś miasto albo miejsce ma atmosferę, klimat, a innemu go brak. Jak to poczuć? Co kryje się za tym „genius loci”? Nic materialnego, raczej jakieś cechy, odczucia płynące jednak zarówno z kontaktu z materialnością miejsca, jak i jego historią, znaczeniem. Miejsce to już coś oswojonego, poznanego, to nie tylko przestrzeń. A zatem duch miejsca zrodzić się może jedynie w relacji człowiek-miejsce, nie istnieje sam z siebie. Wzbogaca człowieka, inspiruje, rozbudza emocje i uczucia, wpływa na niego na wiele sposobów. Może być, a zaraz potem zniknąć, bo zmienią się właściwości miejsca. Trzeba umieć go rozpoznawać, by rozumieć i chronić.

    To chyba coś tak intersubiektywnego i trudnego do zdefiniowania jak piękno. Im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że nie ma jednej definicji. Jednak na potrzeby tego wpisu, spróbuję przyjrzeć się własnym wspomnieniom, zapamiętanym wrażeniom z miejsc, które, w moim odczuciu, mają wyjątkową atmosferę. Może uda mi się określić czym jest to abstrakcyjne bardzo pojęcie.. Nie będę wdawać się w naukowe rozważania, bo powstało ich dużo w temacie genius. Chcę przyjrzeć się temu, co definiuje moje odczucie ducha miejsca.

    Mam pewne własne kryteria oceny, jak każdy. Pierwszym jest moje tempo poruszania się. Im bardziej zwalniam tym lepiej, tym bliżej jestem odnalezienia genius. Jeśli przysiądę – już wiem, że mogę wpisać miejsce na listę tych, którym chętnie poświęcę więcej czasu, do których powrócę. Szwędanie się, wałęsanie, spacerowanie – moje narzędzia poznawania miasta. Bez celu, niczym miejska flaneuse* – chyba, że celem jest poruszanie się, przemieszczanie się samo w sobie. Jednak dla mnie cel jest jednak bardziej punktowy, proces – to coś co trwa, ma jakiś czas, choćby trudny do określenia.

    Więc szwędam się, pozwalam się sobie zgubić i jeśli ścieżka jest intrygująca, jeśli jakkolwiek mnie porusza, zachwyca lub wzrusza – dobrze trafiłam. Idę dalej.

    Atmosfera miejsca ma jednak bardzo lokalny charakter i w obrębie miasta, zwłaszcza dużego, może mieć różne oblicza, może pojawiać się lub znikać. Zdecydowanie łatwiej mi ją poczuć i jakoś określić w małych miejscowościach. W dużych miastach często się gubię, przytłoczona szumem, pędem, natłokiem bodźców. Uciekam wtedy poszukując ciszy, wchodzę w zaułki. Poszukuję wnętrz ulic,  z wyraźnymi pierzejami, ustawionymi blisko siebie. Zatem duch ma jakąś geometrię, jakiś kod, który można odnaleźć i określić. Bardzo trudno odnaleźć genius w podmiejskich centrach pudełkowych marketów i parkingowej przestrzeni pomiędzy mini.. Dość łatwo – w miejskich wnętrzach południowej Italii.

    Moje szwędanie się po miastach sprowadza się często do rytmu krótkich przechadzek przeplatanych statycznym patrzeniem z pozycji kawiarnianego stolika wystawionego na chodnik albo stojącej w zaciszu ławki. Obserwuję wtedy ludzi, ale też światło, proporcje, barwy. Jestem blisko architektury, często plecami oparta o mur. A zatem poszukuję ducha również w materii, w zetknięciu z nią, bezpośrednim poczuciu. Ale nie wystarczą tylko ciepłe, nagrzane słońcem, kamienne ławki. Genius to coś więcej..

    Czasami w miastach wyczuwam coś, co trudno określić. To ta niematerialna warstwa miasta – jej historia, przeszłość, która odcisnęła swoje piętno. Świadomość minionych zdarzeń dodatkowo przybliża mnie do głębokiego poczucia i zrozumienia miejsca. A zatem genius jest mieszanką.. I nie ma nic wspólnego z funkcją – ta może się zmieniać. Genius moich miejsc to proporcje, rytm, tempo, inspirujący melanż odczuć i wiedzy o miejscu.

    *flaneuse, flaneur – chcesz wiedzieć więcej? klik!

  • Trudne melodie

    Trudne melodie

    Muzyka i architektura. Architektura i muzyka. Napisano i powiedziano już tyle w tym temacie. Jest rytm i harmonia i nawet cisza na swój sposób i tu i tam. Jak to jest, że jedne melodie zapadają nam tam bardzo w głowę, że słyszymy je długo po koncercie? Albo dlaczego są takie, których możemy słuchać w kółko, choć czasem nie potrafimy ich powtórzyć? Zawsze mnie to zastanawiało..

    Śpiewałam kiedyś w chórze. Wiedziałam i rozumiałam co znaczy współbrzmienie i dlaczego tak ważna jest odpowiedzialność każdej osoby. To nieprawda, że w chórze łatwo ukryć jakiś fałsz. Dyrygent i wprawne ucho słuchacza słyszy go doskonale, a nadzieja, że takich uszu będzie niewiele to niepoważne traktowanie odbiorców. Dlatego każdy chórzysta musi znać każdą nutę utworu, znać na pamięć takty wstecz i do przodu, wiedzieć co będzie za dwie linijki.

    Ale piękna jest też improwizacja jazzowa. Początek, temat, puszczona muzyczna nić, która z czasem rozwija się, poddaje wariacjom, deformuje i znów wraca do tematu, by znowu rozwinąć się, ale w odmienny sposób. Wciąż jednak, w każdym takcie pobrzmiewają ślady „prototypu”, bazy, wokół której budowane są dźwięki. Czasem dobrze znane melodie przybierają nowe, ciekawe brzmienia. Wciąż jednak rozpoznajemy w nich te bazowe dźwięki, które dały im początek.

    W muzyce i architekturze znajduję wiele analogii. Często patrzę na architekturę miasta jak na muzykę. Szukam zasad, tematów, napięć powodujących ciarki na plecach i momenty wzruszeń. Bywa, że pozornie trudne, nieoczywiste miasto pozwala odkryć w sobie niezwykłe miejsca, które albo zaraz chcę pokazać komuś albo zachować tylko dla siebie, by kiedyś do nich wrócić i odkryć w nich coś nowego. Zupełnie jak z muzyką. Ta trudniejsza – inspiruje i daje wiele satysfakcji kiedy już się ją głębiej pozna i zrozumie.

  • Cisza zaułków

    Cisza zaułków

    Starzy ludzie mają w sobie specyficzny spokój wynikający z życiowych doświadczeń. Niczego nie muszą udowadniać, niczego nie muszą bronić. Ich ciała i umysły niosą historie, o których młodzi mogą czasem tylko pomarzyć. Ich niespieszność wynika nie tylko z fizycznego niedomagania, często po prostu nigdzie im się nie spieszy. Przypomina mi się obraz panów, których mijam regularnie w okolicy mojego domu. Jest ich trzech. Umawiają się codziennie na przechadzkę, podczas której rozprawiają o jakichś bardzo skomplikowanych naukowych sprawach. Idą powoli, choć żywo gestykulując. Czasem zaśmieją się, czasem pokłócą. Ubrani lekko odświętnie roztaczają wokół siebie zapach wody kolońskiej. Bardzo lubię ich mijać i patrzeć na to ich „już nic nie muszę…”

    Na czym polega fenomen starych miast? Dlaczego wybieramy je jako cel podróży? Czego w nich poszukujemy? Przecież nie chodzi chyba tylko o to, że są stare. Coś więcej musi z tego wynikać.

    W zaułkach starych miast lub historycznych centrów unosi się specyficzny zapach. Najbardziej lubię go tuż po majowym, popołudniowych deszczu. To mieszanka aromatów nagrzanego słońcem kamienia, przesiąkniętych deszczem murów i kwiatowych pyłków z kwitnących drzew. Często z otwartych okien dociera zapach przygotowywanego posiłku.

    W ciszy zaułków można naprawdę poczuć, doświadczyć miasta, jego materii, cielesności. Wszystko jest blisko, na wyciągnięcie ręki. Subtelne załamania murów, krzywizny fasad, nierówności łatanej posadzki. Nisze, zagłębienia, murki i schodki zachęcające do odpoczynku i kontemplacji, ułatwiające percepcję z różnych stron i poziomów. Mimo obecności innych ludzi, panuje tam spokój. Szum rozmów, odgłosy z otwartych kawiarenek nie przeszkadzają w skupieniu i przyglądaniu się. To miasta, które pozwalają sobie na bliskość. Nie wstydzą się swoich niedoskonałości. W pełnym świetle ukazując blizny i zranienia.

    Narastające latami struktury przenikają się i dopełniają, co rusz budując interesujące kompozycje i widoki. Nic nie jest takie samo, choć wszystko jest spójne. Inne, ale tożsame.

  • O opisywaniu

    O opisywaniu

    Przez ostatnich parę tygodni wymieniłam prawie trzydzieści maili z autorką bloga Artepretensja. Pisałyśmy o pisaniu. O pisaniu o architekturze.

    Większość popularnych czasopism architektonicznych prezentuje najnowsze realizacje, dodając obok po prostu opis tego, co widoczne na obrazkach oraz kilka słów o technologii prezentowanego budynku. Czasami jakiś detal, jakieś zbliżenie. Zdjęcia zwykle nie pokazują ludzi, choć przecież budynek dla nich powstaje. Dla nich? No właśnie…

    Kiedy rozpoczęłam studia doktoranckie w gdańskiej ASP wpadłam w świat, który dotąd znałam bardzo powierzchownie. Świat artystów, twórców, pozytywnych nadwrażliwców. Wielu nie rozumiałam i wciąż trudno mi zrozumieć. Dlatego nieustannie proszę by mi wyjaśniali, opisywali, doprecyzowali co i dlaczego… Ku mojemu zaskoczeniu, chętnie to robią, a to pozwala mi lepiej rozumieć ich sztukę. Rzeczą, którą odkryłam całkiem niedawno jest fakt, że wielu z nich pracuje z architekturą. Ich dzieła albo bezpośrednio są z nią związane, albo do niej się odnoszą…Ale to wątek na osobny wpis.

    Jak to jest z architekturą? Niewątpliwie jest obiektem, rzeczą, ale mało kiedy występuje osobno, zwykle w jakimś kontekście, zwykle w jednym na dłużej. W większości czemuś konkretnemu w danym momencie służy. Można na nią patrzeć, ale można też w niej być. Ma wnętrze i warstwy. Oprócz używania jej oraz oglądania, można jej doświadczać. Dotknąć, wąchać, a nawet słyszeć.. Ma historię, kontekst, ideę stojącą za sobą.

    Wyobrażam sobie, że byłoby bardzo ciekawie, gdyby przy nowych budynkach, które przecież niczym rzeźby występują w pojedynczych egzemplarzach, stały informacje, opisy, ułatwiające ich zrozumienie. Nie wystarcza mi informacja o użytych materiałach, ilości kondygnacji i aktualnej funkcji bydynku. Chciałabym więcej – przedstawienia idei, założeń, powodów, dla których twórca podejmował swoje decyzje.. Ktoś powie „Po prostu stój i patrz, ciekawa forma, budynek działa, jest eko. Dlaczego ciągle poszukujesz jakichś dodatkowych treści???” Z tych samych powodów z jakich patrząc na fotografię czy obraz nie zachwycam się tylko układem barw czy kompozycją, ale też treścią, którą niesie. Nie bez znaczenia jest dla mnie intencja artysty, jego przeżycia i emocje. To wszystko pozwala mi lepiej zrozumieć dzieło… Chcę je lepiej rozumieć.

  • Spowolnienie

    Spowolnienie

    Dobrze czasem, a może na zawsze, zdecydować o trudniejszej drodze. Piękna(nie tylko wizualnie) architektura jest zwykle trudna właśnie, nieoczywista i wymagająca.

    – tak zaczęłam moją kartkę z zimowych wakacji.

    Drewniany dom stoi na wzgórzu. Samochód zostawia się na dole, przy strumieniu. Dalej można już tylko iść lub jechać terenowym autem. Zimą cięższe bagaże albo zakupy układa się na saniach, ciągniętych przez konia. Droga na górę jest wąska i dość stroma. W śniegu po kolana, dojście do domu zajmuje około dwadzieścia minut. Akurat tyle, by przemyśleć dzień.

    Wyraźny zapach obecności zwierząt uderza w progu. Tuż obok, przez drzwi, żyją krowy, koń, kury, kilka łagodnych kundelków i kotów. Zapach ich ciepłych ciał oraz siana miesza się i przenika do domu. Po trzech dniach przestaje być wyczuwalny. Ponownie poczuję go po powrocie do Warszawy, gdy otworzę plecak. Pierwszy raz przywiozłam ze sobą zapach miejsca. A może nie pierwszy, ale na tyle wyraźny, by mój stępiony węch zareagował.

    W kuchni jest piec opalany drewnem, od którego robi się gorąco i nad którym można suszyć przemoczone nogawki i buty. Przygasa tylko na parę nocnych godzin. Woda na herbatę grzeje się akurat tyle, że kiedy z dołu dajemy znać, że ruszamy pod górkę, po dojściu czeka na nas gorący, gwiżdżący czajnik. Dokładamy drewna, by nacieszyć się ciepłem.

    Z okien domu roztacza się niebywały widok na całe Tatry. Dokładnie na wprost – Morskie Oko – rozpoznaję od razu. W dole – ostre dachy podhalańskich domów, cmentarz na wzgórzu, strumień. I droga, którą pokonywałam przynajmniej raz dziennie.

    Żeby to wszystko docenić potrzeba uważności i spowolnienia, zatrzymania się, by wyrównać oddech i spojrzeć w dół. Wielka siła i mądrość kryje się w codziennych rytuałach: rozpaleniu ognia, oporządzeniu zwierząt, przygotowaniu sań, pokonaniu drogi na dół i z powrotem.. Tu jest na nie miejsce. Wszystko inne musi dopasować się do nich. Ciągłość i trwałość wciąż są tu w cenie. Co rano widać jak miasteczko w dolinie budzi się. Jeden, drugi, trzeci, kolejne kominy wypuszczają dym ze swoich pieców.. Każdego dnia tak samo. Podobne, drewniane domy z podobnymi oborami i stodołami, ze stojącymi przed nimi drewnianymi saniami, ciągle naprawianymi raczej niż wymienianymi na nowe.

    Więc może zupełnie celowo zrezygnować z ułatwień na rzecz upięknień..? Patrzę na ten skromny dom, stojące tuż obok budynki gospodarskie i niewielką kapliczkę, na pejzaż, w jakim wyrosły – tu mówi się o pięknie..

    Slow… spowolnienie. Jedna rzecz w jednym czasie. Pilnowanie ognia, by nie przygasł.

  • Lapidarium

    Lapidarium

    Architektura, która wywołuje pragnienie przebywania w jej otoczeniu lub w niej samej, onieśmiela i wzrusza. Trochę jak mały przedmiot, pamiątka, kamyk, którego nie sposób wyrzucić, bo kontakt z nim, zapach, dotyk wywołują jakieś wspomnienie. W niektórych domach są specjalne miejsca, zwykle półki, czasem pokrywa pianina albo celowo przygotowane szafki, w których ustawiane są „lapidaria” – przywiezione z podróży, otrzymane albo znalezione obiekty, zwykle niepowiązane ze sobą żadnym kryterium poza (nie)wielkością. Jedyne, co je ze sobą łączy to wspomnienia ich właściciela.

    Architektury nie da się jednak zmieścić w dłoni. Być może dlatego tak bardzo jest fotografowana, bo to jedyny sposób na zachowanie wspomnienia. Ale czy naprawdę jedyny? Może właśnie pisanie o niej, a w zasadzie o sobie w niej, o emocjach, jakie wywołuje bądź nie, byłoby dobrym sposobem na zachowanie wspomnień?  O tym już wkrótce…

    Ale wróćmy do lapidariów i drobnych rozmiarów.

    John Soane, angielski architekt, żyjący na przełomie XVIII i XIXw. potraktował swój własny dom jak laboratorium architektoniczne, nieustannie je zmieniając, dostosowując do jego zmieniających się potrzeb wynikających z zamiłowania do kolekcjonowania. Kolekcjonował artefakty, antyczne lapidaria, odlewy, fragmenty zdobień, marmurowe i gipsowe rzeźby, ale również rysunki, szkice i malarstwo. Pozornie chaotycznie ustawione, wypełniają obecnie absolutnie każdą przestrzeń domu, na schodach, półkach, gzymsach.

    Ten niepozorny dom – muzeum przy Lincoln’s Inn w Londynie, nieśmiałym gestem zaprasza do środka. Jego fasada nieco odróżnia się od pozostałych – jest jasna, ale i podwójna. To wynik przebudów i zmian, jakich dokonał architekt.

    Dlaczego o tym piszę? Otóż, to jedno z miejsc, z których nie chce się wyjść. To szkatułka wypełniona pasją właściciela. Cały dom jest wielkim dziełem sztuki, mieszczącym w sobie kolejne, mniejsze, a jego ciasna organizacja zmusza do powolnego tempa pozwalającego przyglądać się dokładnie artefaktom. To zadziwiające miejsce, w którym ma się poczucie bycia jednocześnie wewnątrz i na zewnątrz architektury, w środku i obok.


    Fotografia autorstwa stu smith pochodzi z jego strony.

    Więcej fotografii z Sir John Soane’s Muzeum.

    Licencja creative commons: Attribution-NoDerivs 2.0 Generic (CC BY-ND 2.0)

  • Tak mało

    Tak mało

    Tak mało powiedziałem.
    Krótkie dni.

    Krótkie dni,
    Krótkie noce,
    Krótkie lata.

    Tak mało powiedziałem,
    Nie zdążyłem.

    Serce moje zmęczyło się
    Zachwytem,
    Rozpaczą,
    Gorliwością,
    Nadzieją.

    Paszcza lewiatana
    Zamykała się na mnie.

    Nagi leżałem na brzegach
    Bezludnych wysp.

    Porwał mnie w otchłań ze sobą
    Biały wieloryb świata.

    I teraz nie wiem
    Co było prawdziwe. *

     

    *Czesław Miłosz, Tak mało

    Usłyszałam ten wiersz kilka lat temu. W formie muzycznego utworu, w wykonaniu Anthonego Miłosza. To jeden z tych tekstów, które można recytować na zalanym porannym, letnim słońcem placu małego miasta. W ciszy, harmonii i spokoju, których tak brakuje.

    Przypomina mi się maleńkie miasteczko w południowej Francji. Niewiele ponad 150 mieszkańców, więc pewnie można by na pisać „wieś”. Piszę jednak „miasteczko”, bo domy były ze sobą połączone, tworzyły wyraźne cztery uliczki, zbiegające się w placu, na którym stał kościół i mała fontanna. Kościół niewiele różnił się od domów, jedynie dając znać dzwonnicą o swojej roli. Ciemność pochmurnego wieczoru nie pozwalała dostrzec, że miasteczko przytulone jest do gór i całe zbudowane z jednego rodzaju kamienia. Jedyne co wyróżnia poszczególne domy to kolor okiennic. Tak mało, tak nic tam się nie działo. Tego wieczoru mały kościół, jak nigdy, wypełnił się po brzegi. Wszyscy mieszkańcy przyszli posłuchać muzyki. Koncert wyśpiewano idealnie od pierwszej do ostatniej nuty. Trzydzieści osób współbrzmiało tak, że każdy z nich odczuwał dreszcz wzruszenia. W tej starej przestrzeni, pachnącej mchem i drewnem wybrzmiała muzyka, która nigdzie indziej już nie brzmiała tak samo. Poruszeni byli wszyscy. I chór i słuchacze. Coś niezwykłego było w tym, tak bardzo zwyczajnym, miejscu.

    / zdjęcia dzięki Google Street View /

    W przeddzień Bożego Narodzenia pytam o skromność i pokorę, w której upatruję ogromnej siły architektury. W świecie skoncentrowanym na obrazach, przepełnionym milionami zdjęć, komunikatów, które mimowolnie przyjmujemy i kolekcjonujemy w pamięci, być może właśnie architektura nie-spektakularna bezgłośnie powie najwięcej i najmądrzej. Może w przestrzeniach o skalach do ogarnięcia, pozwalających poczuć materię możliwe będzie doświadczenie ponadczasowej niezwykłości i mocy architektury, która poza wszystkim tworzy miasto, bo jej zewnętrzność przynależy do przestrzeni publicznej. Budynki-obiekty, tworzone by zachwycać, by wylać słowotok form i znaczeń, skupiają na sobie uwagę niczym operowe divy, potrzebujące orkiestry i chóru, by na ich tle pokazać swój kunszt. Przez moment oczy widzów zwrócone są tylko na nie.

    Jednak wybieram harmonię i równowagę. Skromność i pokorę. By współbrzmieć. I nie zdążyć powiedzieć zbyt wiele.

    Dobrych Świąt!

  • Zobaczyć miejsce

    Zobaczyć miejsce

    Znaczący odcień jaki dzieli słowo „zobaczyć” od słowa „widzieć”, ginie w innych językach – francuskim, włoskim, niemieckim czy angielskim, sprowadzany potocznie do samego widzenia – voir, vedere, albo see, sehen. Tymczasem „zobaczyć” może wyrażać zarówno olśnienie, jak i zrozumienie. Nie traci świeżości szybkiego spojrzenia, a równocześnie oznacza, że po części wiadomo już, na co się patrzy, skoro się „zobaczyło”. *

    * Bohdan Paczowski „Zobaczyć”

    Niedawno przygotowywałam pracę na wystawę doktorantów gdańskiej ASP, poświęconą konkretnemu miejscu – kościołowi Świętego Jana w Gdańsku, taki trochę site-specific. Zastanawiałam się o czym opowiedzieć, co pokazać, co będzie mi bliskie, a jednocześnie oddane miejscu, w którym ma powstać wystawa. Miejsce poznałam już wcześniej. Zrobiło na mnie ogromne wrażenie. To kościół – nekropolia, jak większość w starym Gdańsku. Posadzka „Jana” wyłożona jest nagrobnymi płytami z inskrypcjami o datach, które trudno sobie wyobrazić. Zetknięcie z historią jest odczuwalne w każdym zakamarku.  

    Dokumentacja fotograficzna jest stałym elementem pracy architekta i jednym z najważniejszych źródeł informacji o cechach miejsca. Zwykle jednak sprowadzana jest do wykonania standardowych szerokich ujęć pokazujących jak najwięcej w jednym kadrze i traktowana jest pomocniczo. Jednak zawężenie kadru na etapie dokumentacji może być źródłem inspiracji i nieść dodatkowe, wartościowe treści. Takie zbliżenie się do dokumentowanego obiektu na odległość ramienia, pozwala zobaczyć faktury i wzory ścian, podłóg, odkryć detale, które giną w natłoku informacji gromadzonych na ogólnych fotografiach. Zdjęcia, w których trudno ocenić skalę fotografowanego obiektu, ze względu na brak punktów odniesienia, same w sobie stanowią graficzną kompozycję. Tak dokumentowana architektura przestaje być jedynie obiektem o określonej funkcji, ale zyskuje warstwę łączącą ją ze sztuką: malarstwem, grafiką czy rzeźbą, która pozwala prawdziwie ją zobaczyć.

    Od pewnego czasu, z pełną premedytacją używam aparatu o stałej ogniskowej. To swego rodzaju ograniczenie, bo nie ma funkcji przybliżenia/oddalenia. Jednak dzięki temu trzeba się poruszyć. Podejść bliżej lub zrobić krok w tył, dać czas myśli by wyprzedziła gest.

    Wernisaż wystawy odbył się 6. grudnia. Prace można oglądać do 17. stycznia. Zapraszam! 

  • Okolicznik miejsca

    Okolicznik miejsca

    Mam „swoje” miejsca. Każdy chyba je ma. Szczególne, w których wracają wspomnienia albo widać coś więcej. Zwykło się mówić, że historie dzieją się w jakiś miejscach. Zdarzenia, sprawy, rzeczy, ludzie.. – wszystko to gdzieś lokujemy. Okolicznik miejsca jest zatem w języku bardzo potrzebny. Literatura ocieka, czasami bardzo szczegółowymi, opisami miejsc, w których dzieją się historie bohaterów. Tak, jakby miejsce istniało samoistnie, wcześniej przygotowane pod przyszłe zdarzenia.

    Gdyby jednak spojrzeć inaczej na miejsce? Nie jak na obszar czy punkt odniesienia, ale raczej na to, co konstruowane jest nieustannie poprzez różne aspekty i warstwy – historię, ludzi, architekturę, przyrodę. Miejsca tak rozumiane są bliskie i oswojone oraz pociągają tym, co prawie niewidoczne, nieobecne albo ukryte.. W miastach, które narastają, nietrudno znaleźć miejsca wypełnione treścią. To tam swoje ścieżki wydeptuje miejski „flaneur”. W przeciwieństwie do modernistycznych osiedli-maszyn, stworzonych niczym scenografia, od zera, dla określonej funkcji. Od razu myślę o nie-miejscach, które są przestrzeniami do przebycia, a nie bycia w nich z wyboru.

    Jest taki moment w pracy badacza przestrzeni, w którym po jakimś dokonanym odkryciu, nie można już wrócić do wcześniejszego sposobu patrzenia. Trochę jak z iluzorycznymi obrazkami przedstawiającymi wazon, którego kształt formowany jest przez dwa skierowane ku sobie profile twarzy. Kiedy już je dostrzeżemy, trudno z powrotem widzieć wazon. To bardzo ciekawa zabawa z umysłem. Można tak patrzeć również na miasto poszukując „punktów zaczepienia”, które poprowadzą i pozwolą odkryć coś więcej.